wtorek, 30 października 2012

Rozdział 12

Słońce kolejny już raz chowało się za ścianą drzew. Chłodny powiew otulił ramiona pewnej dziewczyny, która błądziła w ciemnościach. A przynajmniej sprawiała wrażenie zagubionej. Tak naprawdę starała się równomiernie pozostawić po sobie ślad, by nikt tak łatwo jej nie wyśledził. Kiedy upewniła się, że wszystko idzie po jej myśli ruszyła w dalszą drogę. Był już niedaleko, co niesamowicie ją cieszyło.
***
Naruto wpatrywał się w ścianę przed sobą i zastanawiał się nad wieloma kwestiami. Wciąż niepokoiły go wizje przyjaciółki konającej gdzieś w gęstwinie bez najmniejszej szansy na przetrwanie. Nie chodziło o to, że nie miał w nią wiary, tylko że czuł się odpowiedzialny za tę niekontrolującą się emocjonalnie istotę. Pragnął poić się jej obecnością w wiosce, czuć jej osobę blisko siebie. Wiedział, że ją zawiódł. Obiecał, że sprowadzi Sasuke z powrotem do Konohy, ale zawiódł. Teraz chciał odkupić całe jej cierpienie, cały ten żal i niemoc, aby wreszcie poczuła się wolna.
- Jeszcze nie śpisz? – usłyszał za sobą delikatny głos swojej żony. – Myślisz o Sakurze. – stwierdziła. Poczuł się winny.
- Hinata, tak się zastanawiam… - zaczął po chwili namysłu, a białooka dała znać skinieniem, że go słucha uważnie. – Co musiałoby się stać, żebyś mnie zostawiła? – zapytał. Czuł, że to pytanie nie było tym, które chciał zadać, ale małymi kroczkami dojrzeje do tego właściwego.
- Nie ma na świecie rzeczy, która sprawiłaby, że moje uczucia względem ciebie ulegną zmianie. – uśmiechnęła się czule. Naruto westchnął skonsternowany. – A twoja troska o Sakurę sprawia, że czuję się wyjątkowa. Ożeniłeś się ze mną i kochasz mnie. Mam szczęście, że mężczyzna, który tak pięknie dba o przyjaciół zgodził się spędzić ze mną resztę swojego życia. – dodała. Uzumaki pokręcił gwałtownie głową.
- To ja mam szczęście, że taka dziewczyna jak ty pokochała takiego partacza jak ja. – zaśmiał się cicho i złożył słodki pocałunek na wargach swojej żony. – Martwię się jednak, że moja chorobliwa przypadłość, zwana troską o Sakurę, może w jakiś sposób zmienić stosunki między nami. A tego bym nie zniósł. – dodał.
Na chwilę, dosłownie ułamek sekundy, do jego świadomości wkradła się możliwość wyboru między dwiema kobietami, które kochał w życiu najbardziej. Jednak szybko odgonił ją, bo bał się, jakiej odpowiedzi może udzielić. Zamiast tego wziął Hinatę na ręce i skierował się z nią w stronę ich sypialni.
***
   Od kilku godzin krążył bez celu po pustych uliczkach Konohy. Mrok, który szczelnie oplatał się wokół jego ciała, pozwalał mu na swobodne analizowanie zaistniałej sytuacji. Sakura zniknęła. Nikt nie miał pojęcia, gdzie można by rozpocząć jakiekolwiek poszukiwania, a on sam miał zakaz opuszczania wioski. Naruto nie ustąpił, a jemu zależało, aby zostać w niej już do końca życia. Nie nalegał więc, tylko poddał się decyzji przyjaciela. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak mocno znienawidził miejsce, które jego rodzina kochała najmocniej na świecie. To tak, jakby zrugał honor i dobre imię rodu Uchiha.
Odgonił od siebie natrętne myśli i postanowił rozliczyć się z przeszłością później, kiedy wszyscy będą w komplecie. Kiedy on sam ułoży wszystkie kawałki układanki i dokładnie przestudiuje obraz, jaki przedstawi. Na razie pragnął ujrzeć Sakurę całą i zdrową. Kiedy tak zamyślony spojrzał w miejsce, w które zawędrował jego twarz naznaczył grymas. Burdel. Kiedyś nie oparłby się pokusie wejścia tam i oddania się w ręce kobiet, które za pieniądze były w stanie nazywać go swoim bogiem. Teraz, po nocy spędzonej z Haruno, ogarniała go nagła nienawiść nie tylko do tego miejsca, ale także do samego siebie. Czuł się coraz bardziej zagubiony, jakby dopiero w tej chwili przeżywał życie bezlitośnie skradzione przez zemstę z młodości. Właśnie teraz oddawał cząstki utraconego życia Sakury i Naruto ich właścicielom. Czekała go długa droga, ale słynął z upartości i trwałości w dążeniu do postawionego sobie celu. Małymi kroczkami odzyska siebie. Siebie i nie tylko.
***
Pochłonęła ostatnią butelkę wody i otarła usta. Na odludziu mogła sobie pozwolić na zrzucenie maski przywdzianej na czas misji. Sama się dziwiła, że tak łatwo dała wiarę w słowa Tsunade. Oszukana, wykorzystana, zdradzona. Czuła się jak zwierzyna w potrzasku, kiedy śmierć patrzy bezczelnie w jej oczy i śmieje się, wołając: chodź. Chodź, jeżeli masz na tyle odwagi.
Zabiera jedyną broń, która utrzymuje przy życiu. Odbiera determinację i chęć walki. Kładzie na łopatki tuż przed gongiem oznajmiającym koniec czasu. Moment rozstrzygnięcia. Punkt kulminacyjny. Cokolwiek, co pozwala na rozpoczęcie kolejnego etapu. Wsłuchała się w siebie, ale jedyne co usłyszała to śmiech Śmierci. Śmiech demona żerującego na jej uczuciach.
- Nie jestem zimna! – warknęła, próbując przekonać samą siebie. Chciała obnażyć serce i duszę. Pokazać, że tak naprawdę jest krucha i delikatna jak porcelana, którą ktoś potwornie zaniedbuje wyrządzając tym samym więcej krzywdy niż definitywne rozbicie jej na kawałki. Chociaż ktoś kiedyś ją rozbił. Stłukł i zostawił nie przyznając się do winy. Wtedy jakaś dobra dusza posklejała ją nie wiedząc, że wyrządza jej tym samym więcej krzywdy.
Teraz stoi tu i teraz, a oblicze jej duszy stężało pod naporem wielu blizn posklejanych heroicznymi próbami ratunku tego, czego już się nie da odzyskać. Czegoś, co przepadło w mroku rozpaczy i zapomnienia. Czegoś namacalnego, ale nieuchwytnego. Czegoś, co wiąże nas z ziemią przed odejściem na drugą stronę. Ku pomocy Miłości! Cóż za banał istnienia. Zorientowała się, że Dziesięcioogoniasty stara się przekabacić ją na swoją stronę. Zacisnęła zęby.
- Kocham… Ja potrafię kochać. Dawać miłość. Umiem i nie wmówisz mi, że tego nie potrafię. Nie jestem słaba. – warknęła, a pesymistyczne i trywialne myśli odeszły gdzieś w najciemniejsze zakątki jej umysłu zrugane i sprowadzone do poziomu zero, karmiąc się teraz  żalem i złością, które drzemały w niej głęboko ukryte. Potrzebowały czasu, aby znów zaatakować. Do tego momentu ona musi być o krok naprzód.
Nagle usłyszała szelest. Szybkim ruchem zasunęła maskę na twarz i wyciszyła swoją chakrę. Bezszelestnie wyjęła z kabury kunai i stanęła w pozycji gotowej do ataku. Podjęła walkę o siebie. I nie zamierza z niej rezygnować. Odwróciła się, ale jej refleks był zbyt słaby. Ostatnie co ujrzała przed ciemnością to złowieszczy błysk czerwieni Sharingan.
***
- Mówiłam, żebyś nie był zbyt ostry. Twoja perswazja była zbyt wyszukana. – rzuciła niespokojnie jakaś kobieta. Powieki Sakury zbytnio ciążyły, aby była w stanie spróbować je unieść, więc skupiła się teraz na utrzymaniu się w świadomości otoczenia. – Sakura przecież nie jest obcą. Poznałeś ją po kolorze włosów. – dodała. Zainteresowana zielonooka całą siłą woli zmusiła się do maksymalnego skupienia.
- Przecież tylko ją uśpiłem. Przysięgam, że nie wykorzystałem żadnej innych techniki. Naprawdę. – głos mężczyzny był łagodny. Słychać było, że czuł respekt do swojej rozmówczyni. Kiedy jednak ktoś trzeci włączył się do rozmowy jego ton zmienił się w poważny i surowy.
- Nikt za nią nie szedł? – zapytał restrykcyjnie.
- Dobrze maskowała swoją obecność. Nie chciała, żeby ktoś ją wyśledził. Ona wie więcej niż przypuszczamy. – dodał. Poczuła się dumna, że właśnie tak ją opisał. Wydawało się, jakby czytał w jej myślach. I to dosłownie.
- Słyszy nas, ale nie może się obudzić. Sugeruję małą pomoc… - odezwał się młodszy, jak wywnioskowała z głosu.
- Nie. Wy i te wasze ‘sposoby’ – tu wyraźnie kobieta zirytowała się na poważnie. – jesteście już całkowicie wykluczeni ze sprawy. – prawdopodobnie wygoniła ich z pokoju, w którym się znajdowała, bo nie wyczuwała żadnej obecności poza tą kobietą.
- Kochanie, spróbuj otworzyć oczy. – usłyszała matczyną troskę w, jak na jej gust, zbyt młodym do tego uczucia głosie. Po jej ciele przebiegł niekontrolowany dreszcz, a po chwili jej powieki usilnie parły do góry.
Po długich próbach wreszcie ujrzała światło dzienne. Rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu i stwierdziła, że znajduje się w nim kominek, dwa wielkie fotele, stara szafa i łóżko, które obecnie zajmowała.
- Pokaż się. – zażądała ogarnięta nagłą paniką. Powoli z mroku wyłoniła się kobieta, której nigdy w życiu nie widziała. Pomimo dziwnego przeczucia, że gdzieś ją widziała.
- Witaj. – obdarzyła ją zdawkowym uśmiechem. Kobieta rzuciła jej zadziorne spojrzenie.
- Jestem Marūn. – czerwono włosa podała jej dłoń, ale Sakura nieufnie spięła swoje mięśnie i  odsunęła się na bezpieczną odległość. – Rozumiem twoją nieufność. – dodała i wyciągnęła w jej stronę kubek z parującym naparem. Sakura wzięła naczynie i powąchała zawartość. Kiedy stwierdziła, że nie wyczuwa nic niepokojącego wypiła wszystko duszkiem nie odrywając wzroku z obserwującej ją kobiety.
- Znasz się na ziołach, więc pewnie zauważyłaś, że nie mam zamiaru cię otruć. Nabawiłaś się kilku ran, ale co się dziwić. Od dłuższego czasu bezustannie podróżujesz. Wyleczyłam je, ale jeżeli chciałabyś być pewna, że nic nie majstrowałam przy twoim zdrowiu to sama sprawdź. – uśmiechnęła się na widok rosnącej konsternacji w oczach różowowłosej.
- Skąd tyle o mnie wiesz? – zapytała i odłożyła kubek na stolik obok pryczy, na której leżała. Może nie było to wygodne łóżko z materacem, ale i tak lepsze od ziemi, na której była zmuszona ostatnio spoczywać.
- Mieliśmy dobrego informatora. – ton jej głosu dał do zrozumienia Haruno, że więcej na ten temat nie powie. Rozejrzała się po pomieszczeniu i w pewnej chwili przypomniała sobie coś bardzo ważnego. Sharingan, który widziała przed utratą przytomności niewątpliwie należał do kogoś ze starszych członków klanu Uchiha. Postanowiła jednak nie ujawniać się przez Marūn z tą informacją z prostej przyczyny. Nie wiedziała na ile mogła jej zaufać. Co z tego, że ją uleczyła? Może ma w tym jakiś swój cel, a wiadomość, że widziała coś, czego może nie powinna była widzieć pogrąży ją całkowicie? Nie. Zdecydowanie postanowiła nie wyjawiać tej informacji. Do pokoju weszła niebieskowłosa kobieta, której nie sposób było nie znać należąc przez tyle lat do elitarnego oddziału ANBU.
- Konan. – warknęła Sakura, jednak osłabiona nie była wstanie poderwać się z legowiska. Dopiero teraz dotarło do niej, że zioła musiałby mieć specjalną kompozycję mającą na celu uniemożliwienie jej jakiegokolwiek gwałtownego ruchu. Żeby jednak nie wzbudzić w Haruno podejrzeń miała na tyle słabe stężenie, że nie obezwładniła jej całkowicie.
- Spokojnie, Sakuro. Nie chcę zrobić ci nic złego. – spokojny, niemal kojący głos niebieskowłosej przebił się przez świadomość dziewczyny. Zawsze była opanowana, jednak Jūbi skutecznie wyprowadzał ją z równowagi osłabiając jej obronę. Kobieta stała z przerzuconym przez ramię płaszczem Akatsuki i mierzyła różowowłosą bacznym i jednocześnie przyjaznym spojrzeniem.
- Co tu się, u diabła, dzieje? – zapytała. – Przecież Akatsuki nie istnieje. Chyba, że… - zaczęła proces przetwarzania informacji i z każdym kolejnym wnioskiem podobało jej się to coraz mniej. Nagle ją oświeciło. Mozolnym ruchem zwlekła się z łóżka i podeszła do plecaka. Wyjęła z niego mapkę i sprawdziła swoje ostatnie położenie.
Tak, jak myślała. Znalazła się dokładnie w miejscu, o którym mówiła jej Tsunade. Wspominała coś o zaufanych jej ludziach. Czyżby przeszła na stronę Akatsuki? A może to oni zmienili cele swojej organizacji? Wszystko zaczynało być coraz bardziej pokręcone i nie rozumiała z tego praktycznie nic.
- Jak to… - zaczęła zdanie, ale urwała w połowie. Sharingan… Czyżby Madara żył?! Jeżeli tak, to wpakowała się niezłe bagno. Miała w sobie najpotężniejszego demona, ale jej ciało i umysł były za słabe, aby móc go kontrolować. Gdyby Madara ją znalazł, bez trudu przywłaszczyłby sobie Jūbiego i bez wątpienia nie zależałoby mu na tym, aby przeżyła transport Dziesięcioogoniastego wprost z jej ciała w jego ręce. Wzdrygnęła się, kiedy całe jej ciało ogarnęła nieodparta chęć życia. Obecność Madary równałaby się z jej rychłą śmiercią.
Ale z drugiej strony mógł wydobyć Jūbiego, kiedy pozbawiał ją przytomności. Miał niepowtarzalną okazję. Była sama, zmęczona podróżą, z opóźnionym refleksem i obniżoną spostrzegawczością. Możliwie, że nie znał odpowiedniej techniki, aby tego dokonać, ale dlaczego w takim razie przyprowadził ją do tego domku? Jeżeli przewodzi Akatsuki to oznacza to, że Tsunade jest z nim w zmowie. Partnerują sobie. Jej mentorka przeszła na stronę zła. Czy to musiało oznaczać, że Sakura pójdzie w jej ślady? Najprawdopodobniej, tak, czego dowodziła sama obecność Jūbiego w jej ciele. A więc jej przeznaczeniem było stać się tą złą? A co z dobrą stroną jej duszy? Co z pragnieniem kochania i bycia kochaną? A może to tylko półśrodek, coś przechodnie, dzięki czemu osiągnie życiowy cel: stać się prawdziwą Jinchūriki dla Jūbiego?
- Sakuro, wiemy co cię tutaj sprowadza. – odezwała się Konan, brutalnie przerywając jej dywagacje.
Zaszczyciła ją swoim spojrzeniem i kiwnęła na znak, że jest ciekawa, co ma do powiedzenia.
- Nie zamierzam wyjawiać swojego celu. To może stanowić dla mnie niebezpieczeństwo. – zastrzegła jednak Haruno. Spokojnie, chronię cię całą. Usłyszała w głowie głos demona, a jej myśli dotyczące celu podróży momentalnie stały się nieuchwytne nawet dla niej samej. Poniekąd była wdzięczna, ale wiedziała, że Jūbi chroni tylko i wyłącznie siebie. Z drugiej strony ogarnęło ją przerażenie, bowiem w jednej chwili mógł sprawić, że zapomni jak się nazywa i skąd pochodzi. Będzie wtedy skazana na wieczną tułaczkę jako cień samej siebie. Zdolna do wszystkiego pod dyktando Dziesięcioogoniastego. Odgoniła od siebie te uciążliwe myśli i całkowicie skupiła się na tym, co Konan miała jej do powiedzenia.
- Akatsuki jak najbardziej istnieje. Mówię ci to, ponieważ nasz informator poręczył, że jesteś osobą godną zaufania, jeżeli tylko uznasz sprawę za jasną, bez niedociągnięć i, co najważniejsze, jeżeli nie będzie ona zagrożeniem dla twojej wioski. – Haruno pokręciła się nerwowo na swoim miejscu czując, jak niedowład powoli ustępuje. – A, więc. Jak już zapewne zauważyłaś, działalność naszej organizacji osłabła, przez co uśpiła waszą czujność. Właściwie o to nam od początku się rozchodziło. Rozbudowując ją na nowo obawialiśmy się, że wasze oddziały zwrócą swoją uwagę na nagłą aktywność, jednak akcja została przeprowadzona na tyle sprawnie, że umknęliśmy tuż przed waszym nosem, a dokładniej tuż przed twoim, Sakuro. – uśmiechnęła się, a różowowłosa dopiero teraz skojarzyła, skąd zna Marūn. – Nie powiem, obawialiśmy się ciebie. Rosłaś w siłę zaskakująco szybko, ale cóż się dziwić. Pod okiem Tsunade to naturalna kolej rzeczy. – z jej wypowiedzi wnioskowała, że nie ma pojęcia o demonie, który w niej tkwi. Może i dobrze…
- Kontynuuj. – zażądała. Marūn uśmiechnęła się łobuzersko rzucając Konan spojrzenie, jakby właśnie wygrała zakład.
- Powiedzmy, że Brzask zmienił swoje priorytety. – dodała znacząco. Sakura znała wszystkich z Akatsuki. Poza odnalezieniem Sasuke jej celem było unicestwienie jej członków; jeden po drugim. Bez litości. Nawet jeżeli oznaczało pozbycie się samego Uchihy.
- Jak mniemam, część informacji uzyskaliście od Sasuke, jednak skarbnicą wiedzy okazała się dla was Tsunade. Plus praktyki w postaci obserwowania mnie podczas rozwoju. No, nieźle. – sarknęła. Konan nie wydała się być zaskoczona jej konkluzją.
- Masz rację. Pamiętaj jednak, że w pewnym stopniu przyczyniły się do tego odpisy z twoich akt. Ale to nie jest teraz najistotniejsze. – zawiesiła głos. – Wiemy, że kogoś poszukujesz. Wiemy również, że masz dotrzeć do celu, ale niezbędna jest twoja kilkudniowa przynależność do Akatsuki. – dodała.
- Nigdy! – krew zagotowała się w żyłach różowowłosej. Nie zostanie zdrajcą. Nawet dla własnego bezpieczeństwa nie wystąpiłaby przeciwko swojej wiosce.
- No to mamy problem. Już nas widziałaś, a my nie możemy sobie pozwolić na żadnych świadków. Masz tylko dwa wyjścia: dołączysz do nas zobowiązując się do bycia powiernikiem tajemnicy istnienia organizacji Akatsuki, albo zabierzesz ją do grobu w trybie natychmiastowym. – zimne spojrzenie Konan przewiercało ją na wylot. Zastanowiła się.
- Nie nastraszysz mnie. Jestem gotowa do walki o swoje życie i o bezpieczeństwo swojej wioski. Jeżeli jednak jedno wyklucza drugie, to w takim razie jestem gotowa zginąć. – odrzekła spokojnie. Mierzyły się chwilę groźnym spojrzeniem. Żadna nie ustąpiła.
- Masz siłę charakteru, Haruno. Jesteś nieustępliwa. Wiem jednak, że ambicja jest jednocześnie twoją słabą stroną. Co z misją, którą obrałaś? Tyle wysiłku na nic? Masz się wycofać? – zaczęła grać na jej życiowej regule, która mówiła, że ma wykonywać zadania do końca. Tego wymagała początkowo od siebie, później ANBU zaczęło egzekwować ten warunek wedle swojego prawa.
- Weź mnie jako jeńca, nigdy jako zdrajcę. – Marūn zaśmiała się w głos.
- Już ją lubię. – dodała. Wzięła z szafy liny i podeszła do różowowłosej. Konan nie wydawała się być zadowolona z obrotu sprawy, jednak zaczęła czuć do tej shinobi nieodpartą sympatię.
***
Demony z przeszłości powracały każdej nocy, kiedy nie czuł się na tyle bezpieczny, aby móc spokojnie zamknąć powieki. Z czasem nauczył się z tym żyć, jednak winy z przeszłości ciążyły nad nim jak gradowa chmura. Był winny śmierci członka swojego klanu. Niemalże zabił swojego brata, który stanowił jedyną rodzinę nie splamioną krwią swojego klanu. Teraz nawet on miał splamiony honor. Nawet nie był do końca pewien, czy uwolnił się od tej toksycznej osoby, jaką był Madara Uchiha. Pragnął mieć pewność, że już nic mu nie grozi. Bał się. Wiedział, że był jedyną osobą, na której chciałby się zemścić wuj, gdyby nieszczęśliwym trafem żył. A teraz, kiedy ma słabe punkty w postaci przyjaciół i ukochanej wioski był zdecydowanie na przegranej pozycji. Zastanawiał się, czy w ogóle istnieje ktoś na świecie, kto byłby wstanie pokonać Tobiego. Naruto i jego demon? Kurama jest bijū nie dającym się opanować. Więc polegliby.
Przewrócił się na drugi bok bacznie lustrując miejsce, gdzie teraz powinna spokojnie spoczywać Sakura. Nie było jej, a on kolejny raz poczuł w sercu wielką pustkę, jak wtedy, kiedy jego rodzina zginęła i wtedy, gdy opuszczał Naruto. A w szczególności, kiedy widział szkliste spojrzenie Haruno, która była gotowa zdradzić dla niego wioskę. Dopiero teraz pojmował, do jakiego poświęcenia była dla niego zdolna.
Uczył się na nowo rozpoznawać uczucia. Kiedy należał do Akatsuki jego wspomnienia były jeszcze wyraźne, miały swoje kontury, niekiedy zachowywały nawet barwę, ale kiedy powstała Taka, jedyną wyrazistą rzeczą, jaka zachowała się w jego pamięci i podtrzymywała jego duszę cienką nitką przed definitywnym upadkiem, były soczyście zielone oczy, wpatrzone w niego z oddaniem i nadzieją. Był pełen podziwu. Jej jedno spojrzenie potrafiło wyrazić tyle uczuć, ilu nie był wstanie okazać on całym sobą przez całe życie.
Sakura to jedno wielkie uczucie. To chodząca empatyczna dusza w lustrze rozpraszającym blaski miłości, czułości, radości, smutku i wszystkiego, co w danym momencie nią szargało. Kiedyś myślał, że to właśnie ta dusza klasyfikuje ją do słabych, ale mylił się. Jakże brnął wtedy w ten błąd. Zbagatelizował siłę uczuć i nie potrafił sobie teraz tego wybaczyć. Usłyszał pukanie do drzwi. Był środek nocy, więc uzbrojony w dawkę podejrzliwości i z uaktywnionym Sharingan zszedł na dół. Kiedy upewnił się, że to swoi otworzył na oścież drzwi zapalając wewnątrz światło.
- Wybacz, za tak późną porę najścia. – Neji obdarzył go nikłym uśmiechem. Za nim stał Kiba w masce ANBU, a wraz z nim Shikamaru i Shino również przyodziani w strój jednostki.
- Nie złamałem warunków pobytu w wiosce. – zastrzegł, chociaż przeczuwał, że z innego powodu zjawili się w domu Haruno.
- Doskonale wiesz, że nie w tej sprawie fatygowaliśmy się tutaj. – Kiba sięgnął do plecaka i wyjął z niego pełne wyposażenie członka ANBU. Rzucił je Sasuke i spojrzał wymownie na jego obecny strój. Nie zadając zbędnych pytań szybko udał się na górę i przebrał. Strój był taki, jak ten towarzyszów, którzy czekali na niego w drzwiach. Maska jednak różniła się. Wiedział, że nie była ona wcześniej noszona, bowiem wyczułby chakrę poprzedniego właściciela. Porcelana musiała tworzyć jedność z shinobi. Ta wyglądała zwyczajnie. Przyozdobiona jedynie czerwoną, nierówną szramą przypominającą bliznę, ciągnącą się od lewej skroni pod prawą stronę twarzy. Przy czym lewa połowa maski oddzielonej linią była pokryta znakami symbolizującymi jego klątwę: liczne, pojedyncze języki ognia tworzące niepowtarzalne morze ognia.
Nałożył ją na twarz, a na plecy zarzucił plecak, który zawsze miał przygotowany do nagłej misji. Zbiegł na dół.
- Mamy udać się do domu Szacownego. – poinformował Shino. Zamknąwszy drzwi ruszyli. W głowie Sasuke krążyły pytania. Jak zwykle musiał mieć wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. Każdy krok, najdrobniejsze posunięcie. To stanowiło 90 % sukcesu, reszta to spryt. Wszystko oczywiście zdeterminowane umiejętnościami shinobi. Kiedy doszli na miejsce w salonie paliło się światło.
- Wejdźcie. – drzwi otworzyła im Hinata. Przepuściła przyjaciół do środka. Sama udała się na górę, widocznie wyłączona z obrad.
- Co się stało? – zapytał Kiba. Naruto chodził zdenerwowany po pokoju. Nieprzerwanie masował skronie pilnie nad czymś dywagując.
- Było włamanie do szpitala, a dokładniej do gabinetu Sakury. – poinformował oddział. – Włamywacz doskonale wiedział czego szuka. Zabrał tylko dwie teczki, nie pozostawiając żadnego bałaganu, co świadczy, że był nieźle zorientowany. Musiał obserwować Sakurę od dłuższego czasu. Zaginęły historie choroby Hinaty i Tsunade. Nie wiem, skąd Haruno miała dane tej drugiej, ale Hinatę leczyła od zawsze. Obawiam się, że będzie chciał za coś je wymienić. Zawarte tam są nie tylko informacje o chorobach. Tam jest wszystko. Zamieszkanie, grupa krwi, umiejętności, status społeczny. Dosłownie wszystko. – usiadł na kanapie.
- Mamy rozumieć, że naszą misją jest odzyskanie ich zanim dojdzie do przekazania żądań, tak? – Shino doskonale wiedział, że to właśnie ma na myśli hokage.
- Wyruszcie natychmiast. – dodał i wyszedł z pokoju kierując się w stronę schodów. – Co do samej Haruno… - zatrzymał się na trzecim schodku. – Została uznana za zaginioną. Oddział poszukiwawczy został już wysłany w teren. – zwiesił głowę i zniknął w czeluściach piętra. Grupa shinobi wyszła kierując się w stronę bramy wioski. Przy granicy lasu czekał na nich Akamaru. Merdał nerwowo ogonem, jakby niecierpliwie chciał coś przekazać.
- Włamywacz kieruje się na północ. Ruszamy. – zakomunikował Kiba. Wskoczyli na drzewa i pomknęli. Ostatnią rzeczą jaka błysnęła w ciemnościach to biel Byagukana i czerwień Sharingan.
***
Otworzyła oczy w momencie, gdy do pokoju wkraczał pewien blondyn. Przez ułamek sekundy widziała w nim Naruto, jednak do jej świadomości dotarła informacja w jakim położeniu obecnie się znajduje, co wykluczało z miejsca obecność Naruto.
- Cześć, jestem Deidara. – przedstawił się.
- Cześć. Jestem jeńcem, a ty nie powinieneś być dla mnie taki miły. – sarknęła i wstała z posłania. Chłopak uśmiechnął się. Dopiero, gdy spojrzała na jego twarz poraził ją błękit jego tęczówek. Był taki szczery i przekonujący.
- Masz niesamowicie zielone oczy. – stwierdził. Sakura zaśmiała się.
- Dokładnie to samo pomyślałam o błękicie twoich. – odpowiedziała. Podali sobie ręce. Poczuła przyjemne łaskotanie w dłoni, którą trzymał Deidara.
- Niesamowita technika. – wyszeptała bliżej badając strukturę jego ręki.
- Nie brzydzisz się? – zapytał zdziwiony. Spojrzała na niego jak na idiotę.
- Nie skomentuję twojego niestosownego stwierdzenia. – uderzyła go lekko w czoło i wyszła z pomieszczenia.
- Hej, już cię kocham. – powiedział, doganiając ją. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Miło, że tak szybko obdarzasz wszystkich uczuciem. – przystanęła. – Kogo udało się zwerbować do Akatsuki? – zapytała.
- Zetsu, Suigetsu, Jūgo, Paina, Sasoriego, Kakuzu i Itachiego. No i niestety Karin. – ostatnie mruknął.
- A Kabuto? – westchnął.
- Zniknął. Poza tym był niepewnym graczem. Nie mogliśmy ryzykować. – dodał poważnie. W tym momencie niesamowicie przypominał jej Naruto. – No i oczywiście ja razem z Konan i Marūn, ale to już wiesz. Teraz ty wzbogaciłaś nasze szeregi. – wskazał na swój tatuaż na ramieniu ukazujący czerwoną chmurkę w czarnej konturze, a następnie podwinął jej rękaw. Zobaczyła tę samą sygnaturę, jednak jej wypełnienie było szare, co odznaczało jeńca Akatsuki.
- Myślałam, że zależy wam na anonimowości. Ten tatuaż jest nie do zmazania. Kiedy wrócę do wioski dowiedzą się o waszym istnieniu. – dodała. Uśmiechnął się.
- Twój powrót do wioski będzie się równał z naszym częściowym ujawnieniem. Bowiem Konoha i Akatsuki mają wspólnych wrogów. Będziemy zmuszeni do życia w kooperacji. Kiedy nasza współpraca dobiegnie końca organizacja odejdzie w spokoju pozostając jednym organem lub rozpadnie się. To wszystko zależy od wielu czynników, Sakuro. – uśmiechnął się przyjaźnie. Weszli do gabinetu i zamknęli za sobą drzwi.
- Deidara już poinformował cię o ogólnikowym zarysie sytuacji. – usłyszała głos dobiegający z głębi pomieszczenia.
- Pain. – wyszeptała. Mężczyzna wyszedł z ukrycia i przyjrzał się jej uważnie.
- Wiem, jaką rozkoszą dla ciebie byłoby zabicie mnie teraz, ale niestety nie możemy się zmierzyć. Staliśmy się sojusznikami. Ku dobru Konohy. – dodał z uśmiechem.
- Skąd mam pewność, że nie działacie na jej szkodę? – zapytała zirytowana.
- Mamy w tym interes. Poza tym wioska już nam nie zagraża. Więcej korzyści będziemy czerpać z pokoju niż wojny. Nie licz, że każdy będzie kochał Liścia, bo po prostu jest. – ironiczne spojrzenie sprowadziło myśli Sakury z powrotem do roli kapitana ANBU.
- Nie liczyłam na to. Ja tylko troszczę się o jej dobro. – jej wzrok roziskrzył się. Została jednak zgaszona przez wyłaniającego się z drugiego kąta pokoju mężczyznę.
- Itachi… - zamarła. Kruczowłosy przystanął i zmierzył ją obojętnym spojrzeniem.
- Co tam u mojego brata? – zapytał, jakby Pain i Deidara w ogóle nie istnieli w tej czasoprzestrzeni. Warknęła ostrzegawczo.
- Nie interesuj się tym. To, że cię nie zabił nie oznacza, że zacznę pałać do ciebie zaufaniem tylko na wzgląd litości, jaką okazał młody Uchiha. – łypnęła na niego chłodnym spojrzeniem.
- Widzę, że stracił sprzymierzeńca. – stwierdził posiadacz Sharingan.
- Nie. On stracił kogoś znacznie ważniejszego niż zwykłego pomocnika. – jej słowa przeszyły gęstniejącą atmosferę niczym strzała. – Pozwólcie, że odejdę, nim stracę panowanie nad sobą. – gdy tylko odwróciła się do wyjścia poczuła, jak władzę nad jej ciałem próbuje przejąć Jūbi. Wiedziała, że w miejsce zieleni jej tęczówek wkradł się Rinnegan z Sharinganem, więc czym prędzej musiała zniknąć z ich pola widzenia.
Wybiegła na korytarz błądząc na oślep w jego odnogach kierowana jedynie instynktem. W ferworze ucieczki nie wyczuła śledzącej jej chakry starszego Uchihy. Kiedy tylko znalazła się na zewnątrz dała upust swojej frustracji. Wiedziała, że nienawiść do Itachiego zdeterminowana była osobistymi porachunkami Jūbiego, ale nie potrafiła określić powodów. Kiedy opadła na trawę poczuła obecność mężczyzny.
Zirytowana do granic możliwości odwróciła się w jego stronę. Uchiha widząc, w jakim stanie się znajduje, zmartwiał. Spojrzał w jej oczy i to był jego największy błąd. Nie spodziewał się utknąć w sile techniki swojego rodu. Była na tyle silna, że wykrzywił usta w grymasie, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Z oczu, nosa, uszu i ust popłynęła strużkami krew. Oddech momentalnie przyspieszył, a twarz pobladła jak kawałek pergaminu. Haruno w ostatniej chwili przezwyciężyła destrukcyjny wpływ demona i opadła na trawę. Zaczęła rzucać się w konwulsjach bólu, jakim karał ją Jūbi. Na wzgląd podobieństwa techniki z jego własną Itachi szybko doszedł do siebie i podczołgał się do Sakury.
- Co skrywasz? – zapytał szeptem, starając się ukryć szok. W jej tęczówkach ujrzał Sharingan o poziom niżej niż jego. – Dlaczego masz Sharingan? Czemu, chociaż teoretycznie słabszy od mojego, jednak jest silniejszy?– pytał z niedowierzaniem.
- Bo jest w czystej postaci. Pochodzi od źródła i jest wsparty Rinnegan, głupcze. – usłyszał basowy głos, jednak został on stłumiony przez różowowłosą. – Przepraszam. Nic ci nie jest? – skumulowała w dłoniach leczniczą chakrę i uzdrowiła go. Spojrzała mu w oczy swoimi zielonymi tęczówkami i rozpłakała się. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu. – Nie jestem słaba. Przepraszam, nie będę płakała. Już nie będę… - zachowywała się jak Sasuke, kiedy był mały. Nigdy nie lubił doprowadzać brata do stanu, w którym się wtedy znajdował, ale miał w tym pewien cel. Teraz nie miał, więc bez przeszkód objął dziewczynę ramieniem i mocno przytulił. Tłumione przez lata braterskie uczucia znajdowały teraz ujście.
- Wypłacz się. – szepnął w jej bajecznie różowe włosy. Gładził ją czule po plecach, chociaż nie znał jej za dobrze.
Pamiętał ją z czasów, kiedy Sasuke należał do drużyny siódmej. Obserwował ich z ukrycia. Chociaż celem był jedynie Sasuke i badanie jego postępów, zwracał uwagę na rosnącego w siłę Naruto i tę małą, która niby obnosząca się ze swoimi uczuciami stanowiła nie lada gratkę dla obserwatora. Wydawało się, że można czytać z niej jak z otwartej księgi i to właśnie myliło. Była podobna do Sasuke. Niesamowicie skryte dziecko. Nikt nie znał jej rodziny, a ona milczała skrywając mroczną tajemnicą podobnego kalibru co Naruto. Jej rodzina wymordowana przez brata, a ona nosząca w sobie tajemniczą, destrukcyjną siłę. Łącznik, suma historii Uzumakich i Uchiha. Młoda Haruno. Przestała wreszcie łkać. Podniosła czerwone od płaczu oczy i bez strachu spojrzała w tęczówki Itachiego.
- Co tu się dzieje? Gdzie mam dotrzeć? Jaki jest mój cel? Co jest moim przeznaczeniem? – zagubione spojrzenie błądziło po tężejących rysach twarzy Itachiego. – Każdy miał jakiś cel. Każdy był wyjątkowy, tylko nie ja. Sasuke – zdolny uczeń, dziedzic potężnej techniki. Nad wyraz uzdolnione dziecko. Drzemiący w nim potencjał celem wielu silnych organizacji. Naruto. Posiadacz demona najtrudniejszego do opanowania. Ostatecznie pan Kyūbiego. Również silny i odważny. Doskonały hokage. A ja? Marna namiastka człowieka. Dlaczego każdy ma jakiś cel, a ja nie? Nie wiem jaką drogą mam podążać. Nic nie warte ścierwo. – wstała gwałtownie i schowała twarz w dłoniach. Uchiha dopiero teraz zrozumiał, jak łatwym celem stała się Sakura. Po maleńkiej próbce mocy jakiej miał zaszczyt doświadczyć wiedział, że to nic w porównaniu z tym, na co ją było stać. Jeżeli ktoś niepowołany dowiedziałby się o jej zdolności jej psychika pozwoliłaby mu zapanować nad sobą. Chociaż waleczność w sprawie Konohy była imponująca.
- Sakuro. Każdy ma swoje przeznaczenie. Widocznie ty dopiero go doświadczasz. Jesteś zmuszona do podejmowania względnie bezsensownych decyzji, ale właśnie one doprowadzają cię do twojego losu. Dopiero dowiesz się o roli, jaką będziesz musiała odegrać. Teraz… Teraz pozostaje ci opanować coś, co tobą włada. – powiedział. Dziewczyna załkała głośno.
- Nie ma dla mnie ratunku. Nie mogę nawet zginąć. Popełniając samobójstwo uwolnię go, a on tylko na to czeka. Wie, że w końcu ulegnę. – spojrzała z bólem w jego oczy. – Itachi, nigdy nie sądziłam, że to zrobię, ale proszę, pomóż mi… - podeszła do niego. – Naucz mnie kontroli. Jak odegnać chęć mordu… Wiesz, ile razy z niewyjaśnionych przyczyn chciałam zabić Naruto? – zapytała. Wstydziła się za siebie. Myślała, że wiara w przyjaciół i miłość do nich jest ostatnią i niezłomną regułą w jej życiu, na którą nigdy się nie targnie. Okazało się, że jej opoka niestety była z lekkiego puchu, nie z twardego kamienia.
- Wiesz, co jest dzisiaj twoim celem? – zapytał. Pokręciła głową.
- Masz stworzyć warunki, aby moja rodzina mogła bezpiecznie wrócić do wioski. – powiedział. Spojrzała na niego niezrozumiale.
- Co? – z niedowierzaniem pokręciła głową. To przeczucia w posiadłości rodowej braci. Wiedziała, że coś oznaczają, że nie są bezpodstawne. Jakby dom wiedział, że jego domownicy żyją, że są w komplecie. Cali i zdrowi.
- Dokładnie, Sakuro. Rodzice, moi i Sasuke, żyją. Nie wyjaśnię jak to się stało, bo nie ma na to czasu. Oni żyją, a ty przeprowadzisz ich bezpiecznie do Konohy. – oznajmił.
- Sasuke mnie znienawidzi! Za co się na mnie mścisz? – krzyknęła. Młody Uchiha będzie podejrzewał, że od początku wiedziała o ich istnieniu. Jak przyjmie fakt, że płakał nad pustymi grobami? Że zmarnował tyle lat życia na bezsensowną pogoń za marami? Ktoś zrobił z niego głupka. Los perfidnie zadrwił z jego miłości. Całkowicie zwątpi w uczucia.
- Nie znienawidzi cię. Uwierz mi. A wiem to, bo na razie nie może się dowiedzieć o ich istnieniu. – odpowiedział i zmierzył ją karcącym spojrzeniem. – Poza tym jak ma cię znienawidzić, skoro przywrócisz sens jego życia? Zwrócisz mu najcenniejszą rzecz, jaką stracił. – dodał. Pokręciła głową.
- Jak mogli go zostawić? Jaka matka porzuca swoje dziecko?! – warknęła.
- Chcieliśmy go chronić. Ja sam uwierzyłem, że ich zamordowano. Wiesz, jaki szok przeżyłem na wieść, że żyją?! Miałem być skazany za coś, czego nie zrobiłem, a jedyny dowód mojej niewinności był jak zakazany owoc. Miałem umrzeć w imię rodziny i byłem na to gotowy. Bez względu na konsekwencje. – zdenerwował się. Sakura prychnęła.
- Nie jestem męczennikiem, żeby dźwigać krzyż każdego napotkanego na swojej drodze człowieka, Itachi. – dodała i spojrzała w niebo. – Ja wiem, że mój brat zabił moich rodziców, a teraz poluje na mnie. Bez względu na pokrewieństwo jest zdolny zabić mnie dla mocy, która we mnie drzemie, aktualnie budząc się do życia. – z powrotem utkwiła swój zimny wzrok w Itachim. – Itachi, noszę w sobie Jūbiego łamiąc zasady wszelkiej wiedzy na jego temat, jaką uzbierano dotychczas z tak wielkim wysiłkiem. Jestem zagrożeniem dla wioski większym niż Naruto ze swoim demonem. Ja nie zapanuję nad Dziesięcioogoniastym tak, jak Uzumaki panuje nad Kyūbim. A zabijając mnie uwolnicie go spod jakiejkolwiek władzy. Puścicie go samopas. Muszę zabić go w sobie. Niestety, nie stać mnie na to. – szok, jaki malował się na twarzy starszego Uchihy był wyrazem wszystkich jego przemyśleń.
- Jak to możliwe…? – zapytał.
- Wychodzi na to, że go po prostu dziedziczę. – uśmiechnęła się blado.
***
Złapali jego ślad. Otoczyli miejsce, w którym stacjonował. Powoli, krok po kroku zbliżali się do niego stopniowo zmniejszając odległość. Wyciszyli chakrę stawiając na kunai i shuriken. Przez drzewa odbijała się łuna rozpalonego ogniska. Wyczuwali energię tylko jednego osobnika, ale przecież każdy był wstanie ją wyciszyć. Oddział więc nie chciał niepotrzebnie wystawiać misji na szwank. Kiedy byli dostatecznie blisko Shikamaru i Neji wyskoczyli z ukrycia wprawiając włamywacza w niemałe zdziwienie. Dopadli go jak dzikie zwierze i podnieśli gwałtownie ku górze. Sasuke aktywował Sharingan i spojrzał mu prosto w oczy. Już był jego.
- Masz wspólnika? – zapytał bezbarwnym tonem. Przypominał samego siebie sprzed powrotu do wioski. Kiedy jeszcze mordował bez skrupułów. Teraz wiedział, że nie mógł sobie na to pozwolić. Młokos jęknął z bólu, ale starał się trzymać na nogach.
- Nie. – wyjęczał.
- A rodzinę? Przyjaciół? Bliskich? – pytał bezuczuciowo Uchiha, a jeniec kręcił jedynie głową w przeczącej odpowiedzi. – Więc nikt nie zapłacze, kiedy skończę twój marny żywot… - sprowokował go.
- Ja wam powiem wszystko! Błagam. Nie zabijajcie mnie… - Sasuke napawał się jego przerażeniem i uległością. Uwielbiał dzierżyć w dłoniach czyjeś życie. Chora fascynacja próbowała wziąć nad nim górę, ale w porę się opamiętał.
- A więc mów. Dla kogo wykradłeś akta? – odpowiedź, jakiej się dosłyszeli, przekroczyła ich najśmielsze domysły.
- Dla Sakury. Sakury Haruno. – jęczał. Po jego policzkach spływały łzy, cały był spocony, a stres jakiemu go poddano sprawił, że zmoczył spodnie. Upokorzenie. Jedna z wielu drakońskich i nieludzkich metod Uchihy.
- Łżesz! – krzyknął Kiba i zamierzył się na niego, ale w porę powstrzymał go Shikamaru.
- Gdzie ona jest? – zapytał, a chłopak załkał jeszcze głośniej. – Gadaj! – warknął groźniej.
- Nie wiem… Ja naprawdę nie wiem. Wiem jeszcze tylko, że oni ją mają. Chcieli jej. Koniecznie jej. Nikogo innego. Misja. Ma jakąś misję. Akta… Miały odwrócić uwagę. Nikt jej nie znajdzie. Nie wolno jej odnaleźć… - i chociaż chcieli wierzyć, że to są czyste brednie, to instynkt mówił im, że chłopak powierzył im szczerą prawdę.
- Zabieramy go ze sobą. – zarządził Sasuke. Neji pokiwał głową, niechętnie zgadzając się z Uchihą. W szybkim tempie znaleźli się z powrotem w wiosce. Wbrew pozorom złodziej nie uszedł daleko. Musiał się zgubić, bo jego ślady kluczyły, a w wielu miejscach zdawały się po prostu tworzyć błędne koło.
***
- Jak to Sakura kazała je wykraść? – impulsywność Naruto z młodzieńczych lat właśnie dawała o sobie znać.
- Głąbie, wcale nie słuchasz. – mruknął Sasuke.
- Tylko nie głąbie, ty gburze. – ryknął Uzumaki.
- Przecież mówimy, że to była przykrywka. W tym czasie, kiedy zaalarmowałeś strażników przy bramach, ktoś musiał się wkraść do wioski po właściwy cel tej maskarady. – Shikamaru westchnął.
- Co z tym młodym? – zapytał Kiba. Złość kipiała mu dosłownie nawet z uszu.
- Penetrując jego umysł natknąłem się na coś dziwnego. – poinformował zebranych Sasuke. – Wygląda ja jakąś więź, dzięki której dozują mu informacje. Jest tylko marionetką. – dodał. W tej chwili cały budynek hokage wypełnił rozdzierający krzyk. W zawrotnym tempie zgromadzeni znaleźli się w celi pojmanego. Ujrzeli, jak szamoce się po ziemi jakby był w konwulsjach, a kiedy podniósł wzrok ujrzeli tak dobrze znaną zieleń tęczówek przepełnioną bólem.
- Nie! Nie! Nie! – agoniczny krzyk wydobywał się urywanymi strzępami z jego krtani.
- Jak masz na imię? – zapytał zdenerwowany Naruto. W pewnej chwili krzyk chłopaka przerodził się w niekontrolowane jęki, które nagle ustały. Podniósł gwałtownie wzrok i spojrzał Sasuke w oczy.
- Mam nadzieję, że przekaz był zrozumiały i klarowny. Aha, przesyłam gorące pozdrowienia od pewnej ślicznej różowowłosej shinobi i osobnika rzekomo nieżyjącego. – usłyszeli basowy śmiech, a następnie głośny jęk, serię urywanych krzyków, ostatnie tchnienie, aż wreszcie iskierka życia uleciała z zielonych tęczówek pozostawiając je przeraźliwie martwymi. Sasuke zamarł słysząc ostatnie słowa konającego.
- Czy to oznacza, że… - Kiba nie był wstanie dokończyć myśli, ale towarzysze doskonale wiedzieli, co przyjaciel miał na myśli. I nawet niewierzący odmawiał teraz w duchu cichą modlitwę, aby to, co właśnie ujrzeli, nie było tym, czym podejrzewali. Mianowicie śmiercią Sakury Haruno. 

Autor: .romantyczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz