poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział 2

Słońce wstawało otulając wioskę bladozłotym wodospadem promieni. Błękit zalewał nieboskłon, po którym sunęły delikatnie rozmywające się, białe obłoczki. W pewnym pokoju przewracała się z jednego boku na drugi pewna kobieta. Jej włosy koloru różowego rozsypane się po białej poduszce odróżniały się swoją intensywną barwą. Gdy nieznośne i nieposłuszne pojedyncze promyki słońca dosięgły jej twarzy, momentalnie światu ukazały się tęczówki, niegdyś soczystej i ciepłej tonacji zieleni, teraz przygaszone i zimne. Przeciągnęła się i ziewnęła. Spojrzała za okno i ujrzała kwitnącą wiśnię. Tak jak drzewko, tak i ona była teraz w kwiecie wieku. Ale roślina tętniła życiem, a Sakura nie.
Wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę piątą, więc miała co najmniej pół godziny czasu na ogarnięcie się po przebudzeniu. Weszła do łazienki i wykonała poranne czynności. Gdy zeszła na dół pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to zlew zapchany po brzegi. Westchnęła ciężko i zabrała się za oczyszczanie pomieszczenia. Postanowiła kawę wypić dopiero w szpitalu. Jakieś czterdzieści minut później zamknęła drzwi i ruszyła do pracy. Mijała zapracowanych sklepikarzy. Ktoś krzyczał coś o warzywach, jakiś chłopiec rozdawał gazety z uśmiechem na twarzy. Był ubrany w poszarpane łachmany i przy każdym przechodniu liczył na skromne wynagrodzenie. Sakurze drgnęło serce, co zdarzało się strasznie rzadko od siedmiu lat. Podeszła do niego.
- Jak masz na imię? – zapytała uprzejmie.
- Naohiro, proszę pani. – powiedział nieśmiało chłopiec, spuszczając delikatnie głowę. Pogłaskała go po głowie i rzuciła mu kilka monet do czapeczki. Miał na oko siedem lat i z wyglądu przypominał Naruto. Blondynek uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję pani. Jest pani taka miła i dobra. – Sakura nie mogła dłużej patrzeć na cierpienie tego dziecka. Był wychudzony; sama skóra i kości. Umorusana kurzem i potem twarzyczka była pociągła z wydatnymi kośćmi policzkowymi.
- Gdzie są Twoi rodzice? – zapytała. Wyraz oczu chłopca momentalnie się zmienił z radosnego w zimny.
- Jestem sierotą. Muszę zarabiać na siebie, jeżeli chcę przeżyć na ulicy. – odpowiedział smutno.
- Mam pomysł. – rzekła po chwili namysłu. – Gdy skończysz rozdawać gazety, idź do szpitala i powołaj się na panią Haruno. Powiedz, że miałeś się stawić w moim gabinecie. Powiedz także, że miałeś dostać tyle kanapek ile chciałeś i kubek gorącej herbaty, jasne? – uśmiechnęła się delikatnie, na co chłopiec ochoczo skinął głową.
- Do zobaczenia, Naohiro. – powiedziała i odeszła w stronę budynku szpitalnego. Usłyszała jeszcze za plecami głos chłopca:
- Ma pani taki śliczny uśmiech. Ogólnie jest pani śliczna. – westchnęła cicho i weszła do recepcji.
- Hanako. Po południu przyjdzie tutaj chłopiec podobny do naszego Szacownego Hokage. Wszystko, co powie, jest prawdą. Proszę, zaprowadź go do mojego gabinetu, daj mu czysty ręcznik i dziecięce ubrania, kilka kanapek i kubek gorącej herbaty. Byłabym Ci bardzo wdzięczna. – zdobyła się na cieplejszy ton i szybko ruszyła do swojego pokoju przebrać się i zrobić poranny obchód.
Najpierw zajrzała do Kiby. Jego stan był o niebo lepszy, niż wczoraj wieczorem. Podziękowała pielęgniarce za sumienne wykonywanie powierzonego jej zadania i poprosiła ją, aby opuściła pomieszczenie, bo chciała zbadać przyjaciela. Wpierw obejrzała większe rany. Prawie wszystkie już się zagoiły. Skumulowała więc chakrę w ręce i usunęła pozostałości po obrażeniach – blizny. Po jakiś dwudziestu minutach ciało szatyna wyglądało, jakby ani razu nie miał styczności nawet z otarciem. Zmierzwiła mu włosy, a chłopak zamruczał. Nabrała powietrza w płuca, ale się nie obudził. Nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Ktoś obserwujący jej zachowanie na dłuższą metę może powiedzieć, że zachowuje się samolubnie. Z nikim się nie spoufala, nikogo nie obdarza uczuciami. Ale nie jest to do końca prawda. W pewnym sensie chroni ich od zranienia, od potencjalnych zagrożeń. Przykryła go kołdrą i wyszła. Ledwie usiadła w fotelu i wzięła długopis do ręki, a po gabinecie rozległo się pukanie.
- Wejść. – rzuciła chłodno i powróciła do kart. Drzwi się zamknęły, ale nikt się nie odezwał. Podniosła głowę.
- W czym Ci pomóc? – zapytała, a gość, wyraźnie zdegustowany pytaniem, chrząknął karcąco.
- Przyszłam się zapytać co z Kibą. Pielęgniarka wysłała mnie do Twojego gabinetu po jakiekolwiek pytania. - Sakura zastukała długopisem w blat biurka.
- Wszystko jest z nim w porządku. Rany zagoiły się tak, jak tego chciałam. Nie będzie miał nawet śladu. Jeżeli chcesz to możesz iść do niego. Jeszcze nie skończyły się godziny odwiedzin, więc nie widzę najmniejszego problemu. – spojrzała chłodno na swoją przyjaciółkę. Ino opuściła ramiona i podeszłą do biurka.
- Jeżeli chcesz mnie namówić na jakieś wyjście, z resztą tak samo jak pozostali, to bezskutecznie. Nigdzie się nie wybieram. – zastrzegła i powróciła do wypełniania dokumentacji, której było strasznie dużo. Przed oczami stanął jej pokój lekarski, w którym aż pod sam sufit piętrzyły się metalowe szafki, po brzegi wypełnione wybrakowanymi kartami. Za  czasów ordynatorskich, Tsunade miała w nosie papierkową robotę. Sakura zamierzała to nadrobić.
- … a więc nie możesz siedzieć sama w domu. – tylko tyle różowowłosa zdołała wyłapać z wypowiedzi przyjaciółki. Niezbyt się tym przejmując pożegnała Ino, która nie była zdziwiona zachowaniem Sakury.
Dzisiaj zamierzała skończyć wcześniej, zważając na Naohiro. Chłopiec pewnie za niedługo będzie kończyć pracę. Musi koniecznie zając się tym malcem.
Nie zdawała sobie sprawy, że od kilku tygodni ktoś bacznie się jej przygląda. Obserwator miał co do niej mieszane uczucia. Raczej sprzeczne. Nie ziały nienawiścią, nie były negatywne. Były neutralne, o ile takie istnieją. Przy obserwowaniu kunoichi zawsze brały górę zaciekawienie i zastanowienie. Postawa tej kobiety budziła w nim pewnego rodzaju podziw i niespokojne wrażenie opustoszenia. Przypominała trójkąt Bermudzki. Odstraszał śmiercią, którą otulił się jak szalikiem, ale przyciągał tajemniczością i urokiem. Była jak trujący kwiat, który kusił zapachem i kolorem, a zabijał smakiem.
Nie znał jej przedtem, ale teraz kusiła go swoim chłodem i niezależnością. Długie szczupłe palce, uderzające rytmicznie w blat biurka, igrały teraz na jego torsie w prostackich i przewidywalnych sytuacjach, które z kolei były wytworem jego wybujałej wyobraźni napalonego faceta. Po jego ciele przepłynął dreszczyk podniecenia. Chwycił się mocniej gałęzi i przygryzł wargę, z której popłynęła krew. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, oczyszczając swój umysł z wszelkich wizji, które bałamuciły, ale były jego chorą fascynacją.
Do jego uszu dobiegł stłumiony okrzyk i płacz. Podniósł leniwie powieki i rozejrzał się od niechcenia po okolicy w poszukiwaniu źródła dźwięku. Na rogu ulicy, niecałe czterysta metrów od szpitala, trzech rosłych mężczyzn odbierało jakiemuś dziecku cenny dla niego samego przedmiot. Była to obdarta czapeczka, zwinięta w rulonik, najwidoczniej ukrywająca ‘skarb’. Wytężył słuch i rozpoznał brzęk monet. Przekręcił głowę lekko w prawo i wpatrywał się w zajście nie zamierzając interweniować, co nadało temu gestowi psychopatyczny wydźwięk. Jeden wyrwał materiał z kurczowo zaciśniętych rączek chłopca, a dwaj pozostali zaczęli okładać go pięściami. Najroślejszy z nich chwycił kamień i uderzył go w głowę. Chłopiec momentalnie upadł bezwładnie na ziemię. Tamci jednak mieli niezły ubaw, więc bili go dalej. Malec, cały we krwi, drżał nieprzytomnie na ulicy. Rany na jego ciele oblepił kurz i zeschnięte liście. Widać było, że minuty życia tej istoty zostały policzone. Obejrzał się do gabinetu różowowłosej, ale jej już tam nie było. Patrzył teraz, jak chwyta wychudzone ciałko na ręce i biegnie do szpitala.
Wbiegła na salę i położyła Naohiro na łóżku. Zawołała pielęgniarki.
- Szybko! Ciepła woda z lawendą, pięć sztuk bandaży i sześć worków z gazami. Biegiem! – dyrygowała. Usiadła u wezgłowia mebla i ułożyła głowę chłopca na swoim brzuchu. Odgarnęła jego włosy i zaczęła oczyszczanie ran, zadanych przez oprychów.  Zionęła nienawiścią. Przepełniona żalem i uczuciem, którego nie zaznała od siedmiu lat. Czułością.
- Naohiro, proszę, nie rób mi tego. – szepnęła błagalnym tonem, gdy ciało chłopca przeszły nieregularne, spazmatyczne dreszcze. Skumulowała chakrę w dłoni i przyłożyła do najpoważniejszych ran. ‘Nic z tego. Jest zbytnio wycieńczony…’ przemknęło jej przez myśl, ale momentalnie skarciła się za takie zachowanie.
- Naohiro… Zostań ze mną. – szeptała gorączkowo. Chłopiec zaczął majaczyć.
- Mamusiu? Mamusiu… - jęczał, a Sakura poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
- Kochanie, nie odchodź. – prosiła, lecząc jego rany.
- Mamusiu, już do Ciebie biegnę. Tylko powiem coś tej ślicznej pani, zgoda? – zapytał wizję, którą tylko on widział w swojej główce. Różowowłosa złożyła delikatny pocałunek na jego czółku.
- Pani Haruno. Dziękuję za wszystko… Jest… pani… aniołem… - wyszeptał i, z błogim uśmiechem na wymęczonej twarzy, zasną snem wiecznym.
Ból, jaki przeszył jej serce, był nie do opisania. Skonał na jej rękach. Ona, która poprzysięgła sobie mu pomagać, chronić go. Zawiodła. Gorzki smak porażki został przyćmiony smakiem żalu i smutku. Jej serce, które na moment pokryło się ogniem czułości, troski i miłości, skuło się powierzchnią zimnego i niedostępnego marmuru. Tuliła chłopca w ramionach, a w ciele poprzysięgała zemstę.
- Wyjść!!! – krzyknęła do zespołu, który zamarł, widząc szargające nią uczucia. Pierwszy raz widzieli ją inną, normalną. Wykonali jej polecenie, nie mając do niej żalu. Siedziała z Naohiro w ramionach. Zaczynał być zimny i sztywny. Czuła ból w zaciskających się szczękach, ale ból fizyczny był niczym w porównaniu z bólem psychicznym. Nie liczyła czasu. Liczyła chwile, które zabrała chłopcu.
Po kilku godzinach do pokoju wszedł mężczyzna, cicho zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka, na którym siedziała Sakura, jednak zachowywał dystans.
- Sakura… - powiedział. Zero reakcji.
- Sakura-chan… - nic.
- Sakurciu… - szepnął, widząc kobietę z martwym dzieckiem na ramionach. Cisza, jaka mu odpowiadała, przyprawiała go o dreszcze. Już miał się odwrócić, gdy usłyszał zimny jak stal głos.
- Szacowny Hokage. Wnoszę prośbę o odnowienie mojej rangi jounina. Naruto, proszę o pozwolenie na rozpoczęcie oficjalnych treningów. Nie zamierzam dłużej bić w pień, oddalony od wioski o kilometry, spowity w ciemności. Shinobi powraca do powołania… - spojrzał na jej zaciekły wyraz twarzy. Westchnął.
- Ja, Szósty Hokage Wioski Ukrytej w Liściach, Kraju Ognia, przyzwalam…

Autor: .romantyczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz