Słońce wstawało otulając wioskę
bladozłotym wodospadem promieni. Błękit zalewał nieboskłon, po którym sunęły
delikatnie rozmywające się, białe obłoczki. W pewnym pokoju przewracała się z
jednego boku na drugi pewna kobieta. Jej włosy koloru różowego rozsypane się po
białej poduszce odróżniały się swoją intensywną barwą. Gdy nieznośne i
nieposłuszne pojedyncze promyki słońca dosięgły jej twarzy, momentalnie światu
ukazały się tęczówki, niegdyś soczystej i ciepłej tonacji zieleni, teraz
przygaszone i zimne. Przeciągnęła się i ziewnęła. Spojrzała za okno i ujrzała
kwitnącą wiśnię. Tak jak drzewko, tak i ona była teraz w kwiecie wieku. Ale
roślina tętniła życiem, a Sakura nie.
Wyrwała się z zamyślenia i spojrzała
na zegarek. Wskazywał godzinę piątą, więc miała co najmniej pół godziny czasu
na ogarnięcie się po przebudzeniu. Weszła do łazienki i wykonała poranne
czynności. Gdy zeszła na dół pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to zlew
zapchany po brzegi. Westchnęła ciężko i zabrała się za oczyszczanie
pomieszczenia. Postanowiła kawę wypić dopiero w szpitalu. Jakieś czterdzieści
minut później zamknęła drzwi i ruszyła do pracy. Mijała zapracowanych
sklepikarzy. Ktoś krzyczał coś o warzywach, jakiś chłopiec rozdawał gazety z
uśmiechem na twarzy. Był ubrany w poszarpane łachmany i przy każdym przechodniu
liczył na skromne wynagrodzenie. Sakurze drgnęło serce, co zdarzało się
strasznie rzadko od siedmiu lat. Podeszła do niego.
- Jak masz na imię? – zapytała
uprzejmie.
- Naohiro, proszę pani. – powiedział
nieśmiało chłopiec, spuszczając delikatnie głowę. Pogłaskała go po głowie i
rzuciła mu kilka monet do czapeczki. Miał na oko siedem lat i z wyglądu
przypominał Naruto. Blondynek uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję pani. Jest pani taka miła
i dobra. – Sakura nie mogła dłużej patrzeć na cierpienie tego dziecka. Był
wychudzony; sama skóra i kości. Umorusana kurzem i potem twarzyczka była
pociągła z wydatnymi kośćmi policzkowymi.
- Gdzie są Twoi rodzice? – zapytała.
Wyraz oczu chłopca momentalnie się zmienił z radosnego w zimny.
- Jestem sierotą. Muszę zarabiać na
siebie, jeżeli chcę przeżyć na ulicy. – odpowiedział smutno.
- Mam pomysł. – rzekła po chwili
namysłu. – Gdy skończysz rozdawać gazety, idź do szpitala i powołaj się na
panią Haruno. Powiedz, że miałeś się stawić w moim gabinecie. Powiedz także, że
miałeś dostać tyle kanapek ile chciałeś i kubek gorącej herbaty, jasne? –
uśmiechnęła się delikatnie, na co chłopiec ochoczo skinął głową.
- Do zobaczenia, Naohiro. –
powiedziała i odeszła w stronę budynku szpitalnego. Usłyszała jeszcze za
plecami głos chłopca:
- Ma pani taki śliczny uśmiech.
Ogólnie jest pani śliczna. – westchnęła cicho i weszła do recepcji.
- Hanako. Po południu przyjdzie
tutaj chłopiec podobny do naszego Szacownego Hokage. Wszystko, co powie, jest
prawdą. Proszę, zaprowadź go do mojego gabinetu, daj mu czysty ręcznik i
dziecięce ubrania, kilka kanapek i kubek gorącej herbaty. Byłabym Ci bardzo
wdzięczna. – zdobyła się na cieplejszy ton i szybko ruszyła do swojego pokoju
przebrać się i zrobić poranny obchód.
Najpierw zajrzała do Kiby. Jego stan
był o niebo lepszy, niż wczoraj wieczorem. Podziękowała pielęgniarce za
sumienne wykonywanie powierzonego jej zadania i poprosiła ją, aby opuściła
pomieszczenie, bo chciała zbadać przyjaciela. Wpierw obejrzała większe rany.
Prawie wszystkie już się zagoiły. Skumulowała więc chakrę w ręce i usunęła
pozostałości po obrażeniach – blizny. Po jakiś dwudziestu minutach ciało
szatyna wyglądało, jakby ani razu nie miał styczności nawet z otarciem.
Zmierzwiła mu włosy, a chłopak zamruczał. Nabrała powietrza w płuca, ale się
nie obudził. Nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Ktoś obserwujący jej
zachowanie na dłuższą metę może powiedzieć, że zachowuje się samolubnie. Z
nikim się nie spoufala, nikogo nie obdarza uczuciami. Ale nie jest to do końca
prawda. W pewnym sensie chroni ich od zranienia, od potencjalnych zagrożeń.
Przykryła go kołdrą i wyszła. Ledwie usiadła w fotelu i wzięła długopis do
ręki, a po gabinecie rozległo się pukanie.
- Wejść. – rzuciła chłodno i
powróciła do kart. Drzwi się zamknęły, ale nikt się nie odezwał. Podniosła
głowę.
- W czym Ci pomóc? – zapytała, a
gość, wyraźnie zdegustowany pytaniem, chrząknął karcąco.
- Przyszłam się zapytać co z Kibą.
Pielęgniarka wysłała mnie do Twojego gabinetu po jakiekolwiek pytania. - Sakura
zastukała długopisem w blat biurka.
- Wszystko jest z nim w porządku.
Rany zagoiły się tak, jak tego chciałam. Nie będzie miał nawet śladu. Jeżeli
chcesz to możesz iść do niego. Jeszcze nie skończyły się godziny odwiedzin,
więc nie widzę najmniejszego problemu. – spojrzała chłodno na swoją
przyjaciółkę. Ino opuściła ramiona i podeszłą do biurka.
- Jeżeli chcesz mnie namówić na
jakieś wyjście, z resztą tak samo jak pozostali, to bezskutecznie. Nigdzie się
nie wybieram. – zastrzegła i powróciła do wypełniania dokumentacji, której było
strasznie dużo. Przed oczami stanął jej pokój lekarski, w którym aż pod sam
sufit piętrzyły się metalowe szafki, po brzegi wypełnione wybrakowanymi
kartami. Za czasów ordynatorskich,
Tsunade miała w nosie papierkową robotę. Sakura zamierzała to nadrobić.
- … a więc nie możesz siedzieć sama
w domu. – tylko tyle różowowłosa zdołała wyłapać z wypowiedzi przyjaciółki.
Niezbyt się tym przejmując pożegnała Ino, która nie była zdziwiona zachowaniem
Sakury.
Dzisiaj zamierzała skończyć
wcześniej, zważając na Naohiro. Chłopiec pewnie za niedługo będzie kończyć
pracę. Musi koniecznie zając się tym malcem.
Nie zdawała sobie sprawy, że od
kilku tygodni ktoś bacznie się jej przygląda. Obserwator miał co do niej
mieszane uczucia. Raczej sprzeczne. Nie ziały nienawiścią, nie były negatywne.
Były neutralne, o ile takie istnieją. Przy obserwowaniu kunoichi zawsze brały
górę zaciekawienie i zastanowienie. Postawa tej kobiety budziła w nim pewnego
rodzaju podziw i niespokojne wrażenie opustoszenia. Przypominała trójkąt
Bermudzki. Odstraszał śmiercią, którą otulił się jak szalikiem, ale przyciągał
tajemniczością i urokiem. Była jak trujący kwiat, który kusił zapachem i
kolorem, a zabijał smakiem.
Nie znał jej przedtem, ale teraz
kusiła go swoim chłodem i niezależnością. Długie szczupłe palce, uderzające
rytmicznie w blat biurka, igrały teraz na jego torsie w prostackich i
przewidywalnych sytuacjach, które z kolei były wytworem jego wybujałej
wyobraźni napalonego faceta. Po jego ciele przepłynął dreszczyk podniecenia.
Chwycił się mocniej gałęzi i przygryzł wargę, z której popłynęła krew. Wziął
głęboki oddech i zamknął oczy, oczyszczając swój umysł z wszelkich wizji, które
bałamuciły, ale były jego chorą fascynacją.
Do jego uszu dobiegł stłumiony
okrzyk i płacz. Podniósł leniwie powieki i rozejrzał się od niechcenia po
okolicy w poszukiwaniu źródła dźwięku. Na rogu ulicy, niecałe czterysta metrów
od szpitala, trzech rosłych mężczyzn odbierało jakiemuś dziecku cenny dla niego
samego przedmiot. Była to obdarta czapeczka, zwinięta w rulonik, najwidoczniej
ukrywająca ‘skarb’. Wytężył słuch i rozpoznał brzęk monet. Przekręcił głowę
lekko w prawo i wpatrywał się w zajście nie zamierzając interweniować, co
nadało temu gestowi psychopatyczny wydźwięk. Jeden wyrwał materiał z kurczowo
zaciśniętych rączek chłopca, a dwaj pozostali zaczęli okładać go pięściami.
Najroślejszy z nich chwycił kamień i uderzył go w głowę. Chłopiec momentalnie
upadł bezwładnie na ziemię. Tamci jednak mieli niezły ubaw, więc bili go dalej.
Malec, cały we krwi, drżał nieprzytomnie na ulicy. Rany na jego ciele oblepił
kurz i zeschnięte liście. Widać było, że minuty życia tej istoty zostały
policzone. Obejrzał się do gabinetu różowowłosej, ale jej już tam nie było.
Patrzył teraz, jak chwyta wychudzone ciałko na ręce i biegnie do szpitala.
Wbiegła na salę i położyła Naohiro
na łóżku. Zawołała pielęgniarki.
- Szybko! Ciepła woda z lawendą,
pięć sztuk bandaży i sześć worków z gazami. Biegiem! – dyrygowała. Usiadła u
wezgłowia mebla i ułożyła głowę chłopca na swoim brzuchu. Odgarnęła jego włosy
i zaczęła oczyszczanie ran, zadanych przez oprychów. Zionęła nienawiścią. Przepełniona żalem i
uczuciem, którego nie zaznała od siedmiu lat. Czułością.
- Naohiro, proszę, nie rób mi tego.
– szepnęła błagalnym tonem, gdy ciało chłopca przeszły nieregularne,
spazmatyczne dreszcze. Skumulowała chakrę w dłoni i przyłożyła do
najpoważniejszych ran. ‘Nic z tego. Jest zbytnio wycieńczony…’ przemknęło jej
przez myśl, ale momentalnie skarciła się za takie zachowanie.
- Naohiro… Zostań ze mną. – szeptała
gorączkowo. Chłopiec zaczął majaczyć.
- Mamusiu? Mamusiu… - jęczał, a
Sakura poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
- Kochanie, nie odchodź. – prosiła,
lecząc jego rany.
- Mamusiu, już do Ciebie biegnę.
Tylko powiem coś tej ślicznej pani, zgoda? – zapytał wizję, którą tylko on
widział w swojej główce. Różowowłosa złożyła delikatny pocałunek na jego
czółku.
- Pani Haruno. Dziękuję za wszystko…
Jest… pani… aniołem… - wyszeptał i, z błogim uśmiechem na wymęczonej twarzy,
zasną snem wiecznym.
Ból, jaki przeszył jej serce, był
nie do opisania. Skonał na jej rękach. Ona, która poprzysięgła sobie mu
pomagać, chronić go. Zawiodła. Gorzki smak porażki został przyćmiony smakiem
żalu i smutku. Jej serce, które na moment pokryło się ogniem czułości, troski i
miłości, skuło się powierzchnią zimnego i niedostępnego marmuru. Tuliła chłopca
w ramionach, a w ciele poprzysięgała zemstę.
- Wyjść!!! – krzyknęła do zespołu,
który zamarł, widząc szargające nią uczucia. Pierwszy raz widzieli ją inną,
normalną. Wykonali jej polecenie, nie mając do niej żalu. Siedziała z Naohiro w
ramionach. Zaczynał być zimny i sztywny. Czuła ból w zaciskających się
szczękach, ale ból fizyczny był niczym w porównaniu z bólem psychicznym. Nie
liczyła czasu. Liczyła chwile, które zabrała chłopcu.
Po kilku godzinach do pokoju wszedł
mężczyzna, cicho zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka, na którym
siedziała Sakura, jednak zachowywał dystans.
- Sakura… - powiedział. Zero
reakcji.
- Sakura-chan… - nic.
- Sakurciu… - szepnął, widząc
kobietę z martwym dzieckiem na ramionach. Cisza, jaka mu odpowiadała,
przyprawiała go o dreszcze. Już miał się odwrócić, gdy usłyszał zimny jak stal
głos.
- Szacowny Hokage. Wnoszę prośbę o
odnowienie mojej rangi jounina. Naruto, proszę o pozwolenie na rozpoczęcie
oficjalnych treningów. Nie zamierzam dłużej bić w pień, oddalony od wioski o
kilometry, spowity w ciemności. Shinobi powraca do powołania… - spojrzał na jej
zaciekły wyraz twarzy. Westchnął.
- Ja, Szósty Hokage Wioski Ukrytej w
Liściach, Kraju Ognia, przyzwalam…
Autor: .romantyczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz