Weszła na pole treningowe. Stała
teraz pośrodku ogromnej polany, otoczonej ze wszystkich stron drzewami.
Momentalnie zalała ją fala wspomnień dotyczących drużyny siódmej. Ich wspólne
walki, misje. Rany zadane przez wspólnych niegdyś wrogów. Teraz to wszystko
rozpadło się na milion kawałków, które zdawały się być nie do posklejania.
Westchnęła cicho. Od odejścia Sasuke z wioski, wszystko się zmieniło.
Mieszkańcy szybko doszli do siebie,
zapominając o tym zdarzeniu, które dla niej samej było katastrofalne w
skutkach. Przez kilka lat obwiniała się o podjętą przez niego decyzję. Myślała,
że to ona zawaliła. Niedawno dotarło do niej, że nie jest wart poczucia winy,
jakie nią zawładnęło. Poczuła mokre krople na swoich policzkach. Z
popielatawego nieba zaczął padać rzęsisty deszcz. Granatowo-czarne chmury
nagromadziły się nad wioską, zapowiadając burzę. Nie tylko w postaci grzmotów i
wyładowań elektrostatycznych, ale także jakby ciągnęły za sobą złe wieści.
- Idealna pogoda na walkę. –
uśmiechnęła się szyderczo i wyjęła z kabury kilka kunai. Wykonawszy odpowiednią
kombinację pieczęci, przywołała pień, do którego po chwili powbijały się noże,
rzucone z precyzją godną podziwu. Odbiła się od ziemi, wykonując w powietrzu
pojedyncze salto. Wylądowała na gałęzi pobliskiego drzewa i pilnie rozejrzała
się po polanie. Naprężyła mięsnie, szykując się do skoku. Gdy tylko się wybiła,
kawałek jej płaszcza zahaczył o ułamany konar i zaczęła spadać na ziemię. W
miejscu domniemanego upadku wystrzeliły pnącza, które w porę oplotły ją w pasie
i bezpiecznie sprowadziły na ziemię. Zdenerwowana niepowodzeniem, nieświadomie
nagromadziła chakrę w dłoni i, ręką zwiniętą w pięść, uderzyła w podłoże. Wokół
niej zaczęły powstawać pęknięcia.
- Jestem za słaba! – wysyczała pod
nosem.
Adrenalina w jej ciele zaczęła
narastać w szybkim tempie. Rozprostowała palce i poruszyła nadgarstkiem.
Ponownie nagromadziła chakrę i uderzyła. Z ziemi wystrzeliły w górę słupy
skalne, które po chwili rozpadły się na drobne kawałki, powodując skalny
deszcz. Nadal niezadowolona ze swoich osiągnięć podeszła pod drzewo i wyjęła z
połaci materiału broń. Było to średniej wielkości topór dwuręczny. Wyglądał jak
pika, do której zostały doczepione dwa ostrza. Jedno było większe od drugiego.
Nie była to broń, którą mogła pokonać niezliczoną ilość wrogów. Przeciętny
topór, przeznaczony do zwyczajnych walk, raczej krótkodystansowiec. Nie było
jej potrzebne specjalnie wyszukane ostrze. Do tej pory nie była zmuszona do
poważnego starcia. Raczej kierowała się kwestią treningów.
Przecięła nim powietrze przed sobą.
Miała opanowane kilka ruchów z wykorzystaniem tego typu broni, które zamierzała
teraz udoskonalać. W ciemności raczej
nie za bardzo jej to wychodziło, chociaż jej wzrok i słuch wyostrzyły się pod
wpływem ograniczonej widoczności. Zawsze coś. Pewniej chwyciła ostrze i puściła
się biegiem w stronę środka pola. Gdy dobiegała do celu, wbiła ostro zakończony
koniec kija w ziemię, używając broni jako tyczki, odbiła się od ziemi,
poderwała za sobą broń i, wykonawszy młynek w powietrzu, spadła na podłoże,
całą swoją siłę skupiając na uderzeniu ostrzem w grunt. Opadła zaraz po ataku,
przykucając na jednej nodze, drugą zaś prostując w bok. Wiatr bawił się jej
włosami, gdy podnosiła się z kucki, ziemia wokół jej nóg zaczęła pękać i
wysuwać pod różnymi kątami.
- Nareszcie jakieś efekty… -
mruknęła do siebie i postanowiła dać sobie popalić. Zastanowiła się chwilę.
Musiała opracować harmonogram treningów. Ćwiczyła tylko pół godziny, więc
jeszcze wszystko dopiero przed nią. Dzisiaj poćwiczy kondycję. Co prawda w
szpitalu biegała po piętrach, między salami, nosiła rannych i zaopatrzenie do
apteczek i magazynów, ale to nie pomagało w utrzymaniu formy.
Zaczęła biegać wokoło polany, co
jakiś czas wskakując na drzewa i wykonując wymyślne ćwiczenia na poprawienie
koordynacji ruchowej. Całkiem nieźle jej to szło. Po godzinie treningu
postanowiła zrobić sobie krótką przerwę. Żeby jednak nie siedzieć biernie to w
ramach odpoczynku zaczęła wykonywać różne ćwiczenia rozciągające. Zastanawiała
się wtedy, czym kierował się Naruto, pozwalając jej na oficjalne wznowienie
rangi jounina. Racja, miała ochotę się zemścić na oprawcach Naohiro, na
mordercy jej rodziny, na Sasuke, ale Naruto nie wiedział o żadnym z tych powodów.
Był bystry, ale nie na tyle, aby się domyśleć. Będzie musiała wybadać tę
sprawę. W jej głowie już zaczął się układać pewien plan…
***
Skakał z gałęzi na gałąź. Nie był
pewien, czy decyzja podjęta miesiąc temu była właściwa. Miał co do tego poważne
wątpliwości, ale nie mógł odkładać tego w nieskończoność. Wszystkie punkty w
jego planie zostały wypełnione, a ten jeden odkładał na sam koniec. Wiedział,
że w końcu nadejdzie, ale nie spodziewał się, że tak szybko. Właśnie wracał do
domu. Do prawdziwego domu, a nie tego, którego stworzył na potrzebę pewnego
idiotycznego postanowienia.
Organizacja nie dawała mu w pełni
tego, czego od niej oczekiwał, stwarzając ją. Była nędzną namiastką, która w
prawdzie ograniczała go, a nie dawała żadnej perspektywy. Westchnął. Czuł, że
jest już blisko. Teraz pozostało mu jedynie przedostać się do wioski
niezauważonym. Nie obawiał się tego. Raczej bał się decyzji Hokage. Tsunade
należała do impulsywnych osób i nie był pewien, czy do łaskawych w równej
mierze. Ognisty temperament również posiadała. Ale także nie to zrodziło obawę
w jego sercu. Bał się reakcji swoich przyjaciół. Naruto może się gniewać. Nie
wybaczy mu tak łatwo. Sakura pewnie rzuci mu się na szyję i zacznie piszczeć z
radości na jego widok. Kakashi się zdziwi. Rzadko można go czymś zaskoczyć.
Czuł jednak, że to się skończy
inaczej. Te wszystkie reakcje były tak łatwe do przewidzenia, ale wcale nie
zniesmaczyły go. Kiedyś, owszem. Skrzywiłby się na myśl o gniewie Naruto,
sentymentach Sakury i pobłażliwości Kakashiego. Nie zwróciłby zbytnio na to
uwagi. Teraz czuje swego rodzaju fascynację. Zmienił się. Nie spodziewał się
takiego obrotu sprawy.
Jego rozmyślania przerwał widok
bramy Wioski Ukrytej w Liściach. Jak zwykle pilnowało jej dwóch strażników.
ANBU nigdzie nie widział, więc będzie łatwiej. Założył kaptur i skierował się w
stronę zachodniej części muru, która była najmniej strzeżona. Rozejrzał się
uważnie, czy nikt nie nadchodzi i przeskoczył go na drugą stronę. Otrzepał
płaszcz z kurzu i ruszył w stronę najwyższego budynku w wiosce. Miejsca, w
którym urzędowała hokage. Na szczęście nikt z mieszkańców nie zwracał na niego
uwagi. Nie wyróżniał się niczym, oprócz tego, że swoją twarz chował pod połacią
materiału zaciągniętego na głowę. Doszedłszy na miejsce, pchną dwuskrzydłowe,
drewniane drzwi i wszedł do przestronnego korytarza. Rozejrzał się po
pomieszczeniu. Stwierdził, że nic się tutaj nie zmieniło. Nie potrzebował
pomocy, aby dotrzeć do gabinetu Szacownej. Ruszył schodami prowadzącymi na
drugie piętro. Wszystko wyglądało po staremu. Jedyne co go zdziwiło to, to, że
miejsce urzędowania Wielebnej nie jest pilniej strzeżone. Właściwie to ono wcale
nie było pilnowane. Łatwy cel dla zabójcy. Stanął przed poszukiwanymi drzwiami.
Zatrzymał się i wciągnął gwałtownie powietrze. Zapukał i odsunął się. Odczekał
chwilę, ale nie usłyszawszy odpowiedzi, wszedł do pokoju.
Zatrzymał się naprzeciwko biurka. Za
nim stał fotel, obrócony do niego tyłem. Przy bocznych ścianach stały
poustawiane szafki z dokumentacją mieszkańców wioski. Używając sharingana
zauważył, że teczka z jego nazwiskiem nadal znajduje się na swoim miejscu. Od
siedmiu lat, pomimo odejścia, pomimo zdrady, nadal jest uważany za swego.
Westchnął.
- Szacowna Hokage… - odezwał się,
ale przerwał, szukając odpowiednich słów.
- Tsunade już nie urzęduje. W czym
mogę pomóc? – do jego uszu dobiegł znany głos. Rozszerzył oczy i spojrzał ze
zdziwieniem na postać, która właśnie odwróciła się w jego stronę.
- Sasuke…? – usłyszał swoje imię.
Niedowierzanie w głosie przyjaciela wywołało nikły, ledwie zauważalny uśmiech
na jego ustach.
- Ty hokage? – zapytał z ironią. W
głębi duszy gratulował mu spełnienia marzeń.
- Sasuke! – krzyknął Naruto i
podbiegł do przyjaciela.
- Wróciłeś… - dodał mniej
przychylnie, a czarnowłosy spojrzał na niego z mieszaniną niedowierzania i
szoku.
- Tak. Wróciłem. Przyszedłem prosić
o pozwolenie na zamieszkanie w wiosce. Liczyłem na spotkanie z Tsunade, ale
widzę, że teraz to Ciebie muszę prosić o przyjęcie… - mruknął markotnie. Naruto
westchnął.
- Chciałem się na Ciebie wściekać,
ale nie umiem. Zbytnio się cieszę na Twój widok. Nie musisz prosić o
przyzwolenie. Nigdy nie zostałeś wyrzucony z wioski. Pomimo tego, że wpisano
Cię w książeczkę Bingo, nadal zostałeś mieszkańcem Konohy. Nie posłuchałem
Rady. Nie umiałem Cię przekreślić. Jednak są osoby, które zrobiły to
natychmiastowo. – dodał ze smutkiem.
- Spodziewałem się innej reakcji z
Twojej strony. Wybuchu gniewu, ataku szału czy jakoś tak. Wprawiłeś mnie w
osłupienie. – przyznał Sasuke, a Naruto uśmiechnął się pod nosem.
- Twoja posiadłość nadal stoi, ale
jest tam bałagan. Nie nadaje się na razie do zamieszkania. Jest pewna osoba,
która może przyjąć Cię pod swój dach. Trzeba tylko uzyskać zgodę właściciela
posiadłości tego klanu i gotowe. – powiedział.
- Spokojnie. Na razie zatrzymam się
w jakiejś gospodzie. Mam jeszcze pytanie… Gdzie jest Sakura? Chciałbym się z
nią zobaczyć. – ukradkiem wyjrzał za okno, które wychodziło na część lasu za
murem, otaczającym wioskę.
- Posłałem po nią, zanim wszedłeś.
Miałem do niej sprawę. Dobrze się złożyło. – uśmiechnął się, widząc niepewną
minę przyjaciela.
- Spokojnie. Od razu głowy nie
urywa. Lubi pobawić się ofiarą. – dodał. Sasuke tylko prychnął pod nosem.
***
Właśnie siadała, żeby opatrzyć sobie
rany, gdy na jej ramieniu usiadł, dobrze znany jej, orzeł.
- Jakie wieści dla mnie niesiesz,
przyjacielu? – zapytała ptaka, zdejmując z jego nóżki rulonik papieru.
- Hmmm. Naruto mnie wzywa. Pilnie. –
postanowiła uleczyć się po wizycie w jego gabinecie. Kilka straconych kropel
krwi przecież jej nie zbawi. Nie wiedziała jednak, że wyglądała tragicznie. Nie
to, żeby bała się o swój wizerunek. Bluzkę miała splamioną krwią, która
spływała z zadrapań na jej skórze. Spodnie były poszarpane w niektórych
miejscach, a bandaże na dłoniach okurzone i zaplamione szkarłatną cieczą. Włosy
były potargane od wiatru i gałęzi, o które zahaczała, biegnąc. Żeby nie
pokazywać się w takim stanie mieszkańcom wioski, na wszelki wypadek postanowiła
się teleportować.
Po kilku chwilach była przed
budynkiem urzędowania Naruto. Weszła do środka i pobiegła w stronę gabinetu
przyjaciela. Zanim zdążyła zapukać, usłyszała donośne ‘wejść’. Pchnęła drzwi i
stanęła przed, siedzącym naprzeciwko niej, blondynem.
- Chciałeś mnie widzieć… - jej zimny
ton przeciął powietrze niczym strzała. Nie dokończyła jednak, bo poczuła czyjąś
dłoń na ramieniu. Rozszerzyła oczy, a na twarzy Naruto zagościł szeroki
uśmiech.
- Sakura… - usłyszała znajomy głos.
Autor: .romantyczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz